"Aneczko! Takiej INWAZJI to jeszcześmy tu nie przeżyli..." - powiedziała Pani Janka, kiedy w czasie tegorocznych wakacji nad morzem wiało i lało jak nigdy dotąd. Dookoła deszcz i wiatr i naszą chatę składało w pół - w tę i z powrotem - jak chciało. W ruch poszły sznury, mocowania itd. Musieliśmy z Pawłem siedzieć przy ścianach i opierać się o nie, żeby całkiem nas nie zdmuchnęło. I tak cały dzień. Zimno. Więc lał się koniak, wiśniówka i aroniówka w niemałych ilościach (wszystko dla zdrowia), a mama w rytm piosenki turystycznej najspokojniej w świecie robiła leczo, czyli power-food dla walczących w żywiołem niestrudzonych wczasowiczów.
Wtedy to było koszmarne, ale teraz... jesień nadchodzi, wiec czas na pocieszające wspominki.
No właśnie - dziś ostatni dzień lata, wakacje dawno minęły, szwędamy się się po Wildzie. Na Rynku Wildeckim warzywami miesiąca są dynia oraz inne, jej podobne wynalazki - cukinia i patison. O zupie dyniowej już było (chociaż warto wspomnieć, że zrobiliśmy z Pawem repetę w wieeeelkim garze), o patisonach będzie (gdyż planujemy wieczór filmowy z patisonem i Pattinsonem, a osobliwie z Sagą Zgniłych Jabłek). Cukinia, na dobra sprawę, także była juz bohaterką jednego z postów.
Oh, trochę wstyd mi to wspominać, bo wtedy obrobiłam tej cukinii dupę i zrobiłam z niej zupę.... Oh, dosłownie, jeśli wspomnieć dupę z cukinii... Wtedy, jak pamiętają co wnikliwsi czytelnicy, lansowałam pogląd, jakoby rozmiar dla cukinii był znaczący i twierdziłam uparcie, że lepsza mała a twarda. Nie odżegnując się od wówczas ferowanej opinii, twierdzę jednak, że także duża i lekko rozlazła przyda się świetnie w czasach inwazji...a także w czasach pokoju (w kamienicy).
Głupio, bo nie dość, że grypa, to jeszcze ostatni dzień lata. Albo odwrotnie. Tak wyszło, że ostatnio pojawił się w lodówce nadmiar (a co najmniej obfitość) modnych warzyw z rynku. Dwa patisony i dwie wielkie cukinie. Zrobiliśmy leczo, takie jak mamowe nadmorskie, tylko, że rozgotowane i niedosolone :] - na zdjęciach widzicie prawzór, a więc wygląd pożądany.
Na koniec przydługiej tyrady, krótko o tem, jak to się robi: trzeba mieć mniej więcej tyle samo cebuli, czerwonej papryki, cukinii (może być duża), pomidorów i sporo natki pietruszanej. Wszystko razem podsmażyć i poddusić (tzn my z braku tak wielkiem patelni zawsze najpierw podsmażamy cebulę, paprykę i cukinię a potem przekładamy to do gara. Osobno dusimy pomidory z pietruchą i łaczymy wszystko w garku). Doprawia się tylko solą i pieprzem, ewentualnie imbirem. Żeby uniknąć rozgotowania (cukinia puści sporo wody), należy zrobic rzecz arcytrudną: w odpowiednim momencie zdjąć pokrywkę, zamiast gadać w najlepsze o dupie Maryny.
No, smacznego.
boże, nie mogę tego oglądać bo się głodna robię, a w lodówce pustka... może wpadnę do Ciebie jednak na tę zupę... ;)
OdpowiedzUsuń