wtorek, 26 października 2010

Jezioro Łabędzie

No to może prosto z mostu: zupa ta mniam, nazwę swoją zawdzięcza obecności... no tak, glonów. Wrzuciłam do niej kilka łyżeczek sproszkowanej spiruliny, która nie wpłynęła zauważalnie na smak całości (nie stwierdzono w teście smakowym, któremu poddano nieświadomego współlokatora i towarzysza posiłku). Z pewnością, natomiast, podniosła jej walory odżywcze. To bardzo pożywna zupka, w sam raz na taki zimny dzień.

Wśród składników znalazły się też: brokuły, cukinia, por, seler, pietruszka, ziemniaki, zioła, siemię lniane. W różnych proporcjach - tak, żeby zupa była dosyć gęsta, pożądnie warzywna. Całość jest tylko częściowo rozdrobniona.

Zupa ma co prawda kolor jesiennego stawu (może zadużo się nadreptałam dziś wokół tego oczka na Łęgach...) ale podejrzewam, że jest nieco lepsza w smaku. Jest bardzo smaczna.

sobota, 23 października 2010

Nocne łowy

Zasadniczo chodzi o to, że czasami w nocy trzeba ruszyć na łowy. Za głosem różnych organów wewnętrznych się zwyczajowo podąża, ale wśród najpopularniejszych pewnikiem znajduje się żołądek.

I, jeśli tylko nie zmienią się te sporadyczne eskapady w stały, nie najlepszy zwyczaj, to chyba można od czasu do czasu przymknąć oko na przestrogi mądrych tego świata.

Warunki (jakieś zasady jednak są, głodomorze), które powinien spełniać nocny żer są następujące:


1. szybko
2. dobrze
3. cicho

Jeśli miałabym coś podpowiadać, to moim faworytem są ostatnimi czasy tortillas (niestety pszenne), które wystarczy chwilę podgrzać na suchej patelni, udekorować czymś, co jest pod ręką, zwinąć i zjeść. Ja posmarowałam placek pastą z zielonych oliwek (mam gotowca, ale można spróbować zrobić, tzn posiekać zielone oliwki drobno z czosnkiem, oliwą i ziołami), ułożyłam surową cukinię, posypałam orzechami włoskimi i ziołami. W sam raz. W sam raz. Tak.

piątek, 22 października 2010

Don Broccolino i Szybkie Świdry Donny Lubelli


Szybciej, łatwiej i skuteczniej już nie można. Po cichu, pojawiają się szybko i równie szybko znikają bez śladu, załatwiają sprawę bez rozgłosu, czysto.

Szybkie Świdry Donny Lubelli z obstawą rodziny Broccolino - niezbyt może wyrafinowane i raczej niepozorne,ale przy tym solidne i bezwzględne. To wręcz propozycja nie do odrzucenia...

Na ich rozbrajające uzbrojenie składają się bazylia i kolendra - obie delikatne ale skuteczne a oliwa i pasta sezamowa zapewniają gładki przebieg całej akcji. 

Dodatkowo ekipę osłania Cumino Romano zwany kminem rzymskim - zuchwały działacz zewnętrzny.



czwartek, 21 października 2010

w poszukiwaniu szparagowych wersów

Mhm... Nie przepadam za książkami kucharskimi (niczego  nie uczą), niezmiernie za to lubię książki o jedzeniu i gotowaniu. Jeśli przy okazji są książkami kucharskimi - niech będzie i tak.

Ogromną mam frajdę, kiedy natrafiam raz po raz na opis jedzenia w literaturze pięknej. Mam pewną słabość do dobrego opisu - zwłaszcza, że o taki nie łatwo.

Mam tu opis, który wyszedł spod pióra Marcela Prousta - spod jego pióra wyszedł też niejeden opis kolczastego głogu, ale ten akurat mało jest dla mnie interesujący z punktu widzenia moich własnych kulinarnych fanaberii. Szparagi za to bardzo.

Autor książki, przez którą prawdopodobnie nigdy nie przebrnę (jak przez "Finnegans Wake" J. Joyce'a, choć zupełnie z innych powodów) już w pierwszym tomie kolosalnej podróży w poszukiwaniu straconego czasu pisze:

"... zachwyt mój wzmógł się wobec szparagów, nasyconych ultramaryną i różowością, a których pręt, delikatnie pocętkowany fioletem i lazurem, blednie nieznacznie w iryzacjach nie będących z ziemi, aż do stóp, jeszcze powalanych glebą, w której tkwiły. Zdawało mi się, że w tych niebiańskich odcieniach demaskują się rozkoszne istoty, które dla zabawy przedzierzgnęły się w jarzyny, ale poprzez kostium swego jadalnego i jędrnego ciała, w owych kolorach rodzącej się jutrzenki, w owych szkicach tęczy, w owym zamieraniu błękitnych wieczorów, objawiają swoją szacowną esencję".


Szparagi lubię tak bardzo, że tylko je gotuję, odcedzam i wtranżalam z oliwą albo lnianym olejem. Czasami tak mi się spieszy (zwłaszcza, kiedy to pierwszy pęczek zakupiony po zimie), że nie przyglądam się nieziemskim iryzacjom (vide: wazony i flakony Tiffany'ego) i po prostu sięgam bez ceremonii po jędrne ciała rozkosznych szparagowych kosmitów

Nie mam słów (co Proustowi chyba się nie zdarzało...)

Mam za to obrazek

ADRIAEN VAN UTRECHT (1599 - 1652), Martwa natura, c. 1630
olej na płótnie, 67.4 x 86.3 cm., Colnaghi Gallery, Londyn

piątek, 15 października 2010

Front Wyzwolenia Ślimaków!

Ślimaki. Ciasto francuskie - brzmi przejmująco. Chwila grozy, publiczność zamiera... I napięcie spada. Bo to nie będzie wcale o rzezi winniczków, hehe.

Tylko o ciastkach. Ślimakowa alternatywa. Ciastka powstają z okazji jutrzejszej parapetówki. Przyjdzie pewnie ponad czterdzieści osób i lepiej, żeby mieli apetyt, bo poza tymi ciastkami szykuje się jeszcze sporo innego, pysznego stafu. Ale o tym później.

 
A co tutaj? Pyszności. Ślimaczki z ciasta francuskiego z nadzieniem prawie szarlotkowym. Ciasto było gotowe. Wyjęte wcześniej z lodówki, rozprostowane na papierze do pieczenia. Nadzienie jest podobne do klasycznej szarlotki (tzn jabłka pieczone  z cukrem, cynamonem i odrobiną soku z cytryny na patelni, na dość dużym ogniu, żeby się wszystko szybko spiekło, ale nie rozgotowało), z tym że dochodzą płatki migdałów i kokosów (pieczone na suchej patelni).
 
A teraz cały myk techniczny. Nadzienie wystudzić, rozłożyć równomiernie na całym cieście, posypać migdałami/kokosem i zawinąć rulon (chwytając za krótszy bok ciasta) na tyle zwarcie, żeby nadzienie nie wyciekało, ale żeby ciasto przylegało do siebie. Potem zawinąć ten rulon w papier dopieczenia (kilkukrotnie owinąć) i... włożyć do zamrażalnika na kilka (4-5, zależy od mocy Twojej zamrażarki) godzin. Kiedy porządnie się schłodzi i będzie lekko zmrożone, można łatwo kroić nawet w dość cienkie (ok 1 cm) plasterki, bez obaw, że wszystkie jabłka z wnętrza wypadną. 
Ślimaki ułożone na papierze do pieczenia, pieką się w piekarniku w temp 220 st (lub 200 z termoobiegiem) ok. 15 minut. Piekarnik piekarnikowi nie równy, więc sprawdzaj, kiedy będą ładne i złotawe.

Zapach się niesie na pół dzielnicy, może lepiej schowam, bo do jutra nie dotrwają...


*autorka informuje, że w trakcie przygotowywania niniejszej  relacji nie ucierpiał żaden ślimak
(chyba, że np. zmarł na zapaść płucotchawki na myśl o losie tysięcy swoich muszlatych współbraci)

poniedziałek, 11 października 2010

ojej, zjadłam drzewo...




  
Bardzo lubię takie dni, jakimi teraz raczy nas jesień. Słoneczne, złotolistne, rześkie, zachęcające do spacerów, biegania, zażywania pogody. Na Łęgach Dębińskich drzewa wyglądają cudnie - jeszcze zielone, choć tu i tam pojawiają się już przebłyski żółte, złociste i brązowe... kolory są soczyste i apetyczne i aż by się chciało mieć to samo na talerzu. Chciałoby się? To niech się weźmie liście (jak na jesień przystało, ale nie te z parku, tylko te z lodówki) sałaty lodowej, ruccoli i szpinaku, niech się weźmie do tego awokado pokrojone w kostkę, nasionka lnu, trochę oliwy, kilka kropel soku i trochę otartej skórki z cytryny (dobrze wyszorować!!!) i niech się ma taką jesienną kupę liści na talerzu. Nie szeleszczą, za to miło chrupią. Jeszcze pachną latem a przy tym skutecznie odpędzają wczesnojesienny chłód (i głód)

Chrrrup... Mmmm...

niedziela, 10 października 2010

Wehikuł czasu

Zrobiliśmy ciasto ze śliwkami. Jak widać, ciasto nie sprzyja wcale rozwojowi cukrzycy i chorób związanych z otyłością (o czym z resztą mówić, skoro biegaliśmy po Łęgach jak Szewińska Irena w latach swej świetności po montrealskim tartanie...).

Chodzą natomiast słuchy, ze ciasto z owocami znacząco odmładza. Średnio o jakieś 15 lat.

Jest więc nawet skuteczniejsze niż naszyjnik z Buddą polecany przez p. Wiesława Miernika w internecie (przypominam, że naszyjnik taki, wykonany umiejętnie z samochodowej gładzi szpachlowej, zawieszony na czarnej nici z fabryki w Nowej Soli powoduje jedynie zatrzymanie się dalszego starzenia... :] )

Jedz ciasto, jeśli młody chcesz być lat sto!

Pozdrawiam, a także Paweł, który zapowiedział zjeść dzisiaj całe ciasto. Obawiam się, że jutro mogę go odnaleźć w sąsiednim pokoju pod postacią niemowlęcia...


PIKNIK W MIEŚCIE

 Świetny pomysł! Bo dlaczego największy plac w centrum poznania służy tylko do trawersowania na trasie do/z Starego Rynku, ewentualnie do/z ul Nowowiejskiego. Na ławkach ustawionych na jego obrzeżach można siedzieć i patrzeć na deskorolkarzy, kolorowo ubrane dzieciaki na małych rowerkach... A ten plac znajduje się w sercu miasta i ma o wiele większy potencjał - tam powinno być więcej życia!

Przemiły to był pomysł z piknikiem na placu I bardzo trafiony. Bo może to już jeden z ostatnich tak pięknych, ciepłych dni jesiennych? Wesoło jest siedzieć na kocu i zajadać z miłymi przyjacioły...ot, choćby i  humus, patrzeć na rozbawionych ludzi i cieszyć się ciepłem słońca wsiąkającego w plecy przez niezbyt grubą kurtkę...






W dużym skrócie (ale wyczerpująco) rzecz ujmując, humus to jedna z najlepszych rzeczy na świecie. Potwierdzają to liczne przypadki kolejnych nowo zapoznanych z nim osób... Jak dla mnie - naprawdę nie wiele potraw (w tym także bardziej wyrafinowanych, droższych, wykwintnych itd.) może się równać z tą prostą pastą.

Prostą tak bardzo, że aż dziw. Robię humus w najzwyczajniejszym wydaniu: z ciecierzycy z puszce (chociaż, jeśli masz cierpliwość, to wchodzi w grę gotowanie suszonych nasion do miękkości), którą rozdrabniam na zupełnie gładką masę z 1-2 ząbkami czosnku, kilkoma łyżkami oliwy i pasty sezamowej (tahini). Gotowy humus najlepiej smakuje mi po tym, jak spędzi trochę czasu w lodówce. Potem polewam go oliwą, posypuję pietruszkąi zajadam zpieszywem albo warzywami. Delicje. Dużo białka. Doskonały na piknik. Podzielny. Zdrowy. Wymieniać dalej, czy już jesteś w drodze po puszkę ciecierzycy???

No, ja myślę!

piątek, 8 października 2010

sok jest OK!

Co do tego chyba nie ma żadnych wątpliwości.
 

No... no, sam zobacz, jak ładnie się uśmiecha!

 


Przychodzi mi na myśl pewna wesoła piosenka


czwartek, 7 października 2010

"...jest jeszcze u mnie granat w świątecznym ubraniu"

Gość w dom... masło do lodówki - jak mawia przysłowie. A, że masła nie mam, oj, nie mam  a przysłowia, jak wiadomo, są mądrością narodu, to dalej się wymądrzając rzucę w Ciebie pomysłem zaskakującym jak nagły wybuch. Tak, o granacie tu mowa. Gość w dom, granaty na stół.  Czyli świąteczna wersja zwykłej sałaty na start. Bum!

Poza kruchą i soczystą sałatą lodową jest tu pikantna ruccola i równie ostre w smaku kiełki rzodkiewki. Ale głównym fajerwerkiem są pestki granatu - dojrzałego i słodkiego, kryjącego charakterystyczne cierpkie wnętrze. Hit numer dwa to vinegret z... szałwią i truskawkami!!! Aaaaa!! Czy nie brzmi to cudnie, przy początku jesieni (nie najgorszym w prawdzie)? Łagodnie, ostro i słodko a na koniec odrobinę gorzko. A do tego i chrupiąco i soczyście. Udany, prosty pomysł. Ze wszystkich sił polecam. Lekkie, efektowne (pestki  granatu lśnią jak rubiny!) i naprawdę smaczne. I możesz przygotować to razem z Twoimi gośćmi - gadu, gadu i smakuje lepiej. Polubisz to. Polllubisz to!

Królewski środek wieczoru ufundowała nie uwieczniona cyfrowo, lecz nie zapomniana w smaku quiche - pyszna, zwana dawniej Łosiami w Zaczarowanym Lesie (Copyright PTRI), a od dziś Śródlądowym Borem Sosnowym....eeeee, chyba tak (Copyright MM). I na koniec szarlotkowa drożdżówka albo drożdżowa szarlotka. Wildecka specialite de la maison. Czy można sobie wyobrazić lepszy finisz? Czy potrafisz?

środa, 6 października 2010

gdy kurki zapieją.

 Za sprawą Pawła w domu pojawiło się stado żółtych, pokrytych kawałkami mchu i piaskiem pieprzników nieokrzesanych... Nie często mi się zdarzało jadać kurki, więc postanowiłam pójść najprostszą drogą do smakowitego kurkowo - podgrzybkowego sosu. Podstawowym szkopułem zawsze było ich czyszczenie. Tym razem się uporaliśmy - Zwinnoręki Paweł winien zgarnąć laur zwycięstwa nad resztkami igliwia.

Skoro kurki umyto i pokrojono, podsmażyły się z cebulą. Doszły do nich podgrzybki (suszone, gotowane, posiekane) i nieco wody od gotowania tychże. Paweł wolał wersję z mięsem i śmietaną (jeszcze będzie z niego weganin - zobaczysz), ja z mlekiem kokosowym. W obu wersjach dużo pietruszki i pieprzu, trochę soli. Ryż brązowy.

Na zdjęciu wersja wege.


Smacznego


poniedziałek, 4 października 2010

Dynia does the job in Kcynia

Wymian pokoleniowa. Babcia pokochała moją dyniową i powiedziała, że też zrobi. Znowu wielki gar się uczynił - ale tym razem więcej osób do podziału. Dynia urosła u mojej babci na działce. Zupa była słodsza niż wszystkie wcześniej przeze mnie robione - bo i korbol (tak się tu mówi na dynie) bardzo dojrzały i przepomarańczowy. No i babcia powiedziała, że jeśli dożyje przyszłego roku to specjalnie wysieje nowe korbole. Gites. Ja bym bardzo chciała, żeby dożyła i gdyby to od ilości ugotowanej zupy mogło zależeć, byłaby codziennie na stole :)

Jery, to wygląda, jakbym już teraz nic innego nie jadła, ale po prostu lubię korzystać z sezonowych hitów.



Tym razem znowu z tajemniczym zielem mojej mamy (spory bukiet tego cuda jedzie ze mną do Poznania - klękajcie, narody!!!).


Ten obrus jest wyjątkowy. Wielki, biały koronkowy, bawełniany, piękny. Stare koronki mają coś w sobie, mhm? Ten obrus leżał zawsze na stole w jadalni rodziców mojej mamy, teraz lezy w jadalni moich rodziców, a kiedyś... kto wie?

piątek, 1 października 2010

Jeszcze cukinia


I to pod dwiema postaciami:

czyli zupa z cukinii i brokułów (chyba moja ulubiona - na to wychodzi)
i  plastry DUŻEJ cukinii panierowane i pieczone na patelni. Mmmm...

Tu nie trza komentować, więc słów kilka o sosie pomidorowym, 
który jest pyszny i można go zrobić dużo na raz i przechować
na później w słoiku albo pudełku. W moim domu rodzinnym dość
często był przygotowywany w zastępstwie keczup, który wszystkie 
dzieci lubi, a który jest raczej nie zdrowy.Ten sos, za to, to same 
warzywne rarytasy: na oliwie 1 duża cebula, kilka ząbków czosnku,
Duża papryka czerwona i sporo pomidorów. Może wpaść tam też 
trochę chili i obowiązkowo zioła - oregano, bazylia, tymianek i inne.
Sól, pieprz, i przyprawy możesz dodać w ilości, jaka Ci odpowiada
Kiedy wszystko się poddusi, zmięknie i praktycznie... eee... rozgotuje,
należy to rozdrobnić blenderem i ostudzić. Ten sos nadaje się do 
wszystkiego, do kanapek, warzyw, frytek, zupy, na ciepło i zimno...
Możesz go przechowywać w lodówce tydzień. Można tez zaprawiać.

Keczup won!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...