wtorek, 25 października 2011

Nagła interwencja Anioła

Gospodarz domu przy ulicy Alternatywy 4 doznał wzburzenia na widok kompozycji kolorystycznej, jaka powstała w efekcie dezynwoltury, braku społecznej odpowiedzialności i nieobywatelskiej postawy jednej z lokatorek.

Takoż, ja sobie pofantazjowałam i wymieszałam trzy kolory soczewicy w zapiekance. A do tego inne warzywa. Efekt wywołał pewną konsternację. Początkowo nie było w niej groszku, który dodałam w nadziei na polepszenie walorów wizualnych... Na próżno. No, bo jak to teraz wygląda??? No...? Ale, czy ktoś się czepia koloru mielonych, albo wątróbki, albo kaszanki, albo zrazów? Nie często. Więc nie ma co za dużo wymyślać.

Jak się wymiesza czerwony, czarny  i zielony, to musi wyjść brązowy. To rudymenta wiedzy o kolorach!


Jeśli kogoś jednak widok nie zniechęca, to dodam, że w smaku było naprawdę, naprawdę wielce okej! Jadłam to na ciepło, potem jeszcze na zimno, a potem na kanapkach.


Składniki:


- 1 kubek soczewicy czerwonej
- 1 kubek soczewicy czarnej (black beluga)
- 1 kubek soczewicy zielonej
- 1 spora cebula
- 2 marchewki
- 1 pietruszka
- groszek konserwowy


Preparacja w skrócie:

Cebulę kroję w kostkę, marchew i pietruszkę ścieram na tarce.  Wszystko razem podsmażam chwilę na gorącej oliwie, z dodatkiem soli i pieprzu. Po kilku minutach zalewam całość 3 kubkami wody (potem dolewam więcej, zależy jak soczewica wchłania wodę, chodzi o to, żeby się nie przypalała, a żeby na końcu nie odlewać wcale wody). Gotuję niemal do miękkości, po czym zakrywam garnek i odstawiam na kwadrans.

I to już. Nie należy oceniać tego po wyglądzie!






niedziela, 23 października 2011

Ko..ko...ko... kokosowe kurki love!

Jesień odwróciła od nas słoneczną twarz i ostatni raz machnęła złotym warkoczem na odchodne. Będzie teraz, oj, niewesoło. Dzisiaj rano był przymrozek i szron. Serio. Byłby to zapewne powód do płaczu, gdyby nie szereg oczywistych zalet nadchodzącego zimna w powietrzu (a wkrótce później także zimy w kalendarzu), takich jak lodowisko o rzut beretem oraz fakt że w całkiem dobrze wyglądam w beretach, czapkach i innych takich nagłowach.

Póki jednak jeszcze jesiennie, podrzucam przepis na sos kurkowy - niekwestionowany hit stołu.

Kasza gryczana z sosem kurkowym to dość tradycyjne polskie jedzenie, zawierające - według starego przepisu - góry masła i morze śmietany. A tu nie, nie łapiemy sadła na zimę bo oliwa i mleko kokosowe tworza zgrabną alternatywę. Na tym polega dość istotna modyfikacja, bo reszta to oldschool. I mam tu na myśli zarówno pomysł, jak i wykonanie.

Obieraliście kiedyś kurki? To jest robota w starym stylu - polecam jako czynność socjalizującą przy wspólnym gotowaniu. Moczenie, płukanie, wydziobywanie mchu, odcedzanie, krojenie... I jeśli się w trakcie tej czynności nie pokłócicie, to i kolacja będzie miła.

I efekt będzie tak piękny (tak, jestem wobec tych kurek bezkrytyczna):




Składniki (dla 4 osób):

- duże pudełko kurek (kill me, nie wiem, ile ważyły, ale myślę, że ok 500-600 g)
- 2-3 cebule
- garść pokruszonych orzechów włoskich
- kilka łyżek mączki grzybowej* (można nie dodawać, dodaje potrawie dużo uroku)
- pęczek pietruszki
- puszka gęstego mleka kokosowego
- oliwa, sól, pieprz.

- kasza gryczana lub inna (kiedyś użyłam kuskus i było bardzo smaczne!)


Porządek czynności:

1. Na początek najtrudniejsza część prac: kurki moczę w ciepłej wodzie na ok - 15 minut. Robię to w zlewie, żeby miały sporo miejsca. Po tym czasie płuczę, zalewam wodą ponownie i, biorąc każdą do ręki, obieram z mchu, ewentualnie kroję gdy są duże i wrzucam do cedzaka. Lepiej, żeby nie miały za dużo wody, bo i tak sporo wypuszczą.

2. Pokrojoną cebulę podsmażam na oliwie z solą, żeby się nie spaliła, tylko zeszkliła.

3. Partiami dodaję kurki, zwiększając gaz. Jeśli wypuszczą bardzo dużo wody, to ją odlewam; potem się przyda, ale na razie chodzi o to, żeby grzyby się podsmażyły, a nie gotowały.

4. Kiedy kurki są porządnie podduszone z cebulką (ok 15-20 minut) dorzucam pokruszone orzechy i doprawiam całość solą i pieprzem.

5. Po kolejnej chwili, dolewam mleko kokosowe, dosypuję mączkę grzybową i, ewentualnie, wcześniej odlany płyn spod grzybów.

6. Teraz już na zmniejszonym ogniu, gotuję całość kolejne 15-20 minut, aż naturalnie zgęstnieje, część płynu wyparuje a smak grzybów przejdzie do mleka kokosowego (sos robiony na szybko jest za słodki).

7. W tym czasie gotuje się kasza.

8. Na koniec jeszcze doprawiam (to danie potrzebuje raczej sporo pieprzu) i dodaje sporo pietruszki.

Doskonałym sezonowym towarzystwem dla tej potrawy jest zupa dyniowa i tarteletki z gruszkami. SPRAWDZONE. Działa.


* mączka grzybowa powstaje po zmieleniu na proszek suszonych grzybów leśnych. Moja mama robi taką mączkę co roku z nóżek od grzybów, bo kapelusze wykorzystuje do innych potraw, do zup, bigosu itd. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...