czwartek, 16 lutego 2012

Słowa kluczowe: śnieg, przeziębienie, nieporozumienia, mandat.

Czasami naprawdę lepiej nie wychodzić z domu. To się czuje i nie należy przeginać z wciskaniem sobie przymusu opuszczania łóżka. Symptomy i rozwój sytuacji? Bardzo proszę.

Już od rana wszystko wypada z rąk i tylko cudem nie tłucze się na posadzce kuchennej, potykasz się na prostej drodze, brnąc w śniegu (w imię tych 10 tysięcy kroków dla zdrowia), czujesz, ale głośnym gwizdaniem ignorujesz nadchodzące przeziębienie, niczego nie załatwiasz jak trzeba, łapiesz się na tym, że krzyczysz na swojego szefa, zapominasz o umówionym spotkaniu, a w drogę powrotną do domu już wsiadasz do tramwaju (żeby jak najszybciej zamknąć się w pokoju i zasłonić okno, pal sześć dzienną porcję ruchu), kasujesz bilet, a potem jest kontrola i - może wypadł przy wkładaniu urękawiczoną dłonią do kieszeni w puchówce a może go zjadłaś - nie możesz go znaleźć i dostajesz mandat.

No, ja pier.

Brak przytomności i i słabe osadzenie w rzeczywistości od rana skutkuje eskalacją zła i agresji świata wobec mięczaków i osób chwilowo nie kumających czaczy. Wniosek prosty: nie trzeba postępować wbrew naturze, bo to się mści. Jednak.

Późna kolacja wielce wskazana. I choć jedzenie w łóżku jest trochę świętokradztwem, to dzisiaj popełniam je z premedytacją.




Udawane wegeburito - zdecydownie najlepsze, co mnie dziś spotkało.

Składniki (na ok 4 porcje):

- tortilla (gotowiec, wiem, wiem, że to syf)
- 1 puszka czerwonej fasoli
- 1 duża cebula
- 1 ząbek czosnku
- 1 puszka pomidorów (o tej porze roku są lepsze niż surowe a witamin mają pewnie tyle samo)
- pół czerwonej papryki słodkiej
- szczypta chili
- oliwa
- sól
- natka pietruszki

Przygotowanie (jedyna właściwa wersja ekspres):
1. Pokroić cebulę i paprykę w dość drobną kostkę, czosnek w plasterki i podsmażyć to chwilę na oliwie. Posolić i doprawić chili.
2. Po chwili dodać odcedzoną fasolę, chwilę poddusić i dodać pokrojone w kostkę pomidory. Po kilku minutach, kiedy nadmiar wody odparuje, farsz jest gotowy.
3. Tortillę kładziemy na chwilę na suchą patelnię, żeby zrobiła się elastyczna.
4. Wykładamy część farszu na placek, posypujemy pietruszką (dużo!!!)  i zawijamy.
5. Jemy oglądając ulubiony serial.
6. Popijamy grzanym piwem.
7. Wyciągamy wnioski z dzisiejszej - nazbyt chyba pochopnej - decyzji opuszczenia domu i zasypiamy z mocnym postanowieniem poprawy.
8. Raz jeszcze wzdychamy nad kwestią mandatu i już naprawdę zasypiamy.



środa, 15 lutego 2012

10 tysięcy

10 tysięcy kroków to norma ruchu, wyznaczona dla przeciętnie (ze wskazaniem, jednak, ku "mało") aktywnej osoby. 1... 2... 3... 4... i tak dalej. Czyli, innymi słowy, idę dalej. Krok za krokiem.

Powrócona z autobanicji, zdążyłam zmienić pracę, fryzurę, status podatkowy, poglądy na ważkie kwestie moralne oraz kilka innych spraw, o których nie tutaj. I teraz: praca - dom (a w nim praca) - instytut - lodowisko - sklep - dworzec PKS/PKP - z rzadka jakaś kawiarnia, restauracja, albo knajpa najpodlejszego sortu. 10 tysięcy kroków pyka nie wiadomo kiedy.

Tak samo, zresztą, jak mój cały czas. Nie wiadomo kiedy właściwie mija.

Przyznam, że panowanie nad jadłospisem i rozsądnym składem talerza przy pełnoetatowej pracy i całej reszcie punktów w harmonogramie wymagało początkowo trochę wysiłku, ale to możliwe i potrafi być bardzo satysfakcjonujące.

Mikrofalówka, czajnik elektryczny, kuchenka i lodówka w pracy oczywiście czynią całą sprawę niezwykle łatwą i moja poprzednia praca była pod tym względem bardzo sprzyjająca. Teraz, w odmiennych warunkach, przebywając z własnej woli w bismarckowskich murach (i w pokoju z przepięknym widokiem), doszłam już do wprawy w korzystaniu z jedynego obecnego tu sprzętu AGD, czyli ekspresu przelewowego do kawy. Kawa to chyba jedna z najrzadziej przyrządzanych w nim specjałów, hehe. Ale o tym może kiedy indziej.

Po tęgich mrozach przyszło lekkie ocieplenie, śnieg wali... a jak nawali to topnieje. A ja - tup, tup 10 tysięcy. Na całe szczęście, suchą nogą, bo niemal cudem udało się wypatrzeć i nabyć całkiem przyjemne dla nóg, oka i kieszeni buty, całkowicie nie skórzane. Nie lichy to plus w całej sytuacji, co nie zmienia faktu, że pragnienie jak najszybszego powitania wiosny nie opuszcza mnie już od pewnego czasu.

Nie może więc dziwić poniższy obrazek. Zielony, chrupiący szpinak, delikatny makaron ryżowy i bardzo ciekawa kombinacja duszonych warzyw. Brzmi, jak idealne rozwiązanie na zimowy późny obiad: nie zbyt ciężkie, a jednak sycące danie, niezwykle rozgrzewające za sprawą imbiru.









Czego potrzeba (na 2 porcje):


- pół paczki makaronu ryżowego (czyli połowa tego, co widać na zdjęciu powyżej)
- świeży szpinak
- 1 por
- 2 duże ząbki czosnku
- 1 mała bulwa kopru włoskiego (ja zużyłam połowę)
- 1 korzeń pietruszki
- 1 cukinia
- kawałek świeżego imbiru (ok 3 cm)
- pół cytryny
- oliwa lub olej (3-4 łyżki)
- sól

Jak to zrobić (jak zwykle prosto i szybko):

1. umyć i pokroić warzywa:
- szpinak pozostawić na ściereczce do osuszenia
- por w krążki
- czosnek posiekać
- koper w cienkie paski
- pietruszkę obrać i zestrugać cienkie paski obieraczką do warzyw.
- cukinię w półplasterki
- imbir zetrzeć na tarce

2. Stopniowo wrzucać warzywa na rozgrzaną oliwę/olej. Można w takiej kolejności, jak powyżej. Por trochę osolić, żeby się nie spalił.

3. Makaron ugotować według przepisu na opakowaniu (gotuje się krótko) i odcedzić.

4. Poduszone warzywa skropić sokiem z cytryny, ewentualnie dosolić jeszcze ciut.

5. Na talerzu układac szpinak, na nim makaron a na końcu warzywa.

6. Jeść, czuć się wyśmienicie!!!

BON APETIT!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...