wtorek, 23 listopada 2010

Nie od dziś wiadomo, że babeczki lubią drobne zmiany

 

Zanim o babeczkach opowiem (bo są jeszcze w piecu), słów kilka o drobnych zmianach w otoczeniu. Popatrz! Wytapetowałam na nowo tło, żeby Kreacja się w kuchni nie nudziła. Ech, tam... Ona nigdy się nie nudzi. Więc, żeby Tobie nie było nudno. 

Poza tym, poznałam dziś program do obróbki zdjęć, który się nazywa Picnik i umie robić różne ciekawe i ładne rzeczy (na przykład takie okrągłe kąciki), których nie potrafiła Picassa. Co prawda potwornie się na razie zacina, ale myślę, że to kwestia mojego ułomnego modemu o żółwiej prędkości przesyłu. Ostatnie to już jego chwile, bo zaraz już zaistnieje internet z kabla i żegnajcie problemy z transferem danych!

Czy wspomniałam, że wizytując rodzinne strony zahaczyłam o fryzjera, a konkretnie o dwie pilne fryzjerki...a one zawadziły rękawem o pojemnik z farbą do włosów... i tak w skrócie rzecz ujmując moja głowa uzyskała zimowe okrycie w absurdalnym odcieniu jasnoblond?

Babeczki... Picnik... Noż, ile można czekać, no!?


No i są w końcu. Są.

Te babeczki są bardzo podobne do pasztetu sojowego, który polecałam w piątek, w tym sensie, że też są sojowo-warzywne. Składniki w dużej części pokrywają się, jest to więc zasadniczo wariant tamtego kulinariozum, z tym, że w ładniejszym ubranku: 

- soja (ok 150 g ziaren, ugotowanych do miękkości)
- 2 spore cebule
- 2 duże marchwie
- 1 duża pietrucha
- ćwierć selera
- duża garść natki
- puszka groszku 
- przyprawy: sól, pieprz, kumin (kmin rzymski)
- 4 łyżki mąki (zastanawiam się ponownie, czy jest to konieczne)
- szklanka wody

W skrócie rzecz ujmując, soję i wszystkie warzywne składniki rozdrabnia się, dusi na oliwie a następnie jeszcze trochę bardziej rozdrabnia (tym razem zrobiłam to mniej dokładnie i efekt jest lepszy!), dodając zieleninę, przyprawy, wodę i mąkę (uważać na konsystencję - dość gęsta ma być)

Potem rozkłada się do papilotek (moje są silikonowe - urocze, nie przywierają nic a nic i są wielorazowego użytku. Wyjdzie ok 10-12 babeczek pewnie) i piecze w temp. 200 stopni ok. 1 godziny (po 30 minutach włączyłam termoobieg). Jeśli zabierzesz się kiedyś za robienie czegoś według tego, lub podobnego przepisu, ale bez mąki, daj znać, czy się udało, czy się nie rozpadało itd. Chętnie się dowiem.,

 I na koniec akrobacja. Tadaaaaaaaaaaaam!



2 komentarze:

  1. boziu to tak ladnie wyglada... i ja dzis namoczylam soje! bedzie ok. 22 gotowa(la sie) myslalam, zeby pasztet zrobic z pieczarkami, bo tam juz bylam, ale moze... nie, nie mam przeciez foremek. jakby nietotamto, bedzie smakowicie, mam nadzieje.
    ladne zdjecia :) sciski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! I smacznego pasztetku!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...