Dziś rzucam cumę na Mottego. Po długim rejsie, wielodniowych okresach ciszy morskiej, kilku sztormach, czasem z wiatrem, czasem pod wiatr, Razem z Mme Pourgine i Pawłem przybijamy do brzegu z tłumaczeniem i recenzją pewnej książki francuskiej. Mme Pourgine ją napisała, można więc powiedzieć, że jest jakby kapitanem i nawigatorem w jednym. Paweł tłumaczył i jako tłumacz świetnie wpisuje się w charakterystykę "czort Rasputin, bestia taka, że sam kręci kabestanem i to bez handszpaka...". Ja...zrecenzowałam, co czyni mnie takim okropnym bosmanem, co to powiada "zrobione jest źle", chociaż też trochę korsarzem, co zagrabiony ładunek szmugluje dla własnej korzyści dalej...To się wyklucza. To się miesza. To pływa. Nie wiem czy którekolwiek z nas rozumie do końca o co chodzi z tym ładunkiem, który przerzucamy... Mme Pourgine twierdzi, że rozumie, ale mamy z Pawłem pewne wątpliwości :) Pływamy po oceanie drobnych nieporozumień. Na szczęście jest jeszcze nasz armator i pryncypał, który naprawdę wierzy w siłę naszej przedziwnej flotylli, co bardzo dodaje nam ducha. Ahoooj!
Na początek zdjęcia zrobione swego - wspaniałego z resztą - czasu przez Madzię Moskalewicz, zupełnie z innej morskiej parafii, bo z Sycylii (rety, zaraz się rozpłacze z tęsknoty!). Zupełnie nie stąd jednak - a skąd dokładnie, nie wiadomo - wziął się pomysł na popołudnie pod intelektualną banderą sponsorowane przez smakołyki prosto z morza. Zupy marsylskiej nie będzie (a szkoda), ale coś innego, ogólnie zielonego, waniającego rybą (ratuj się kto może... aaa...uwaga!! człowiek za burtą!!). I ubranka w paski koniecznie.
Poranek przyniósł niepokojące i przykre wiadomości o katastrofie polskiego samolotu, w której zginęło około stu osób związanych z polityką i życiem publicznym (w tym prezydent). Więc nie było nam tak super wesoło. Praca pracą, jednak, a obiad obiadem. Życie się toczy. Jemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz