Zacznę od tego, że nie przepadam za słodyczami. Może dlatego prawie wcale nie piekę ciast (a jeśli już, to najczęściej są ciężkie jak cegły), nie wydziwiam z deserami (wolę proste słodycze, jak czekolada albo owoce z dodatkami) itd. Może więc z braku doświadczenia, może z braku cierpliwości, a może ze skłonności do zbyt swobodnego interpretowania przepisów (wypieki tego nie lubią, o nie)... jestem beznadziejną cukierniczką.
Fakt, od czasu do czasu uda mi się coś tak banalnego, jak ciastka owsiane, ale to by zrobił mój dwuletni siostrzeniec, w oparciu o przepisy "Kucharza Dużego i Małego". Szczególny przypadek stanowi szarlotka z kruszonką, która jest kosmicznie dobra, i nie ma sobie równych. I jej się będę trzymać.
Fakt, od czasu do czasu uda mi się coś tak banalnego, jak ciastka owsiane, ale to by zrobił mój dwuletni siostrzeniec, w oparciu o przepisy "Kucharza Dużego i Małego". Szczególny przypadek stanowi szarlotka z kruszonką, która jest kosmicznie dobra, i nie ma sobie równych. I jej się będę trzymać.
Powody leżą przede mną na stole: chciałam powtórzyć basiowe ciastka malinowo - czekoladowe ale to, co mi wyszło, marny ma z nimi związek. I wedle tych ciastek (jak mawiała babcia Irenka)... wedle tych właśnie ciastek spędziłam piątkowy wieczór w domu. Niech mi to będzie ostatni raz, bo marny z tego zysk!
Moje ciastka, są twarde jak beton i tak samo skutecznie jak on przywierają do powierzchni - ostatecznie po wielu próbach dały się odkuć z blachy, na której były pieczone. Można by je nazwać "ciastka dla nie lubianej starszej cioci", bo za skarby świata człowiek o słabym uzębieniu ich nie pogryzie. Albo inaczej - patrząc na rzecz całą pozytywnie można uznać, jak to Paweł rezolutnie zauważył, że to ciastka doskonałe na fajfy - po długim moczeniu w herbacie będą nawet znośne.
Zrobiłam dziś też moje pierwsze w życiu czekoladki. Albo raczej pralinki. Jak zwał, tak zwał, wyszły ładne i może nawet smaczne (to się okaże), ale proces produkcyjny wymaga udoskonalenia i na razie nie będę go opisywać.
Tak, czy siak, skoro potrafię produkować cegły i masę wiążącą elementy budowlane, mogę sobie zbudować słodką chatkę na starość i zamieszkać w niej, jak na jędzę przystało (ćśśś... wiem co mówię)
I to by było na tyle zabaw w antygrawitacyjne cukiernictwo.
kup sobie teflex. nic się nie przyklei, wszystko da się odkuć. i niezniszczalna bestia. moja juz 2 lata grzania w piekarniku przeżyłam i dopiero adaś i plastelina jej zaszkodziły.
OdpowiedzUsuńNajlepiej piecze się na papierze do pieczenia. Jeśli już to przyklei się do papieru i blacha pozostanie nienaruszona.
OdpowiedzUsuńZbudujesz sobie chatkę baby Jagi, bo też była ze słodyczy ;).
Pralinki śliczne, ale ciastka mnie powaliły xD! Ten obraz zapamiętam chyba do końca moich dni ! Te ciastka zaprzeczyły prawom grawitacji :P!!
OdpowiedzUsuńAle wiesz... ostatecznie muszę je przeprosić. Po dniu leżenia w miseczce zrobiły się lekko gumiaste i całkiem smaczne! Więc rzeczywiście muszę pomyśleć o jakimś papierze i może problem z głowy. Bo smakowi i konsystencji trudno coś teraz zarzucić.
OdpowiedzUsuńCzekoladki przepyszne! Niechętnie się dzielę! :-)
OdpowiedzUsuńniechętnie=wcale :) dostałam jedną :(
OdpowiedzUsuńPralinki super :-)
OdpowiedzUsuńA jakie ciastka nie chciały się odkleić?
O, edysqa, czy zdjęcia poniżej się nie wyświetlają? Zrobiłam ciach czekoladowo-malinowe, które potwornie mi przywarły do blachy. Chyba za dużo cukru było w konfiturze malinowej kupnej :/
OdpowiedzUsuńOstatecznie dały się odkleić i po dniu leżenia zmiękły. teraz są pyszne.
Parlinki powtórzę jeszcze nie raz - filuję na dobre silikonowe foremki.
nooo!! Jakie ładne czekoladki! A co było w środku? Świetny pomysł na prezent!!!
OdpowiedzUsuńps. Mam teflex, potwierdzam, że się sprawdza!!
OdpowiedzUsuń