Tervetuola!
W skali europejskiej Finowie piją podobno najwięcej kawy. Sprawdziłam osobiście kilka lat temu i może być to prawdą. W muzeum, w którym byłam na stażu, kawa wjeżdżała kilka razy na dzień. Mocna, z ekspresu. A do tego zawsze czas na rozmowy i czytanie gazet. Finowie nie przesadzają z dyscypliną pracy, chociaż na pewno ją czują. A po pracy chodzą do sauny. Zupełnie bez wcześniejszego zamierzenia, też dziś będę fińskie obyczaje konsumpcji, pracy i odpoczynku uskuteczniać.
Bo dzień szary i ponury - jak to teraz. Może dlatego tak trzeba się ratować tym, co, chociaż nie najzdrowsze, spełnia funkcję pakietu antykryzysowego i jest energetycznym strzałem w dziesiątkę sflaczałego dnia: kofeina i biały cukier. Mam nadzieję, na odzyskanie sisu, czyli siły, woli do pracy i działania, jak to Finowie mówią. Żeby energicznie zabrać się do rzeczy i zadbać o swoją... ekhmm... karierę (ale nie bójmy się tego słowa). Czy już wspominałam, że szukam pracy? Sisu potrzebne od zaraz.
Oto dlaczego:
Oto dlaczego:
A tytułowe stare bułki z cukrem przyniosłam z marketu w dużej plastikowej torbie z flagą Finlandii na etykiecie. Twarde niczym mięsień skandynawskiego rybaka :) i słodkie jak... spojrzenie pasterki reniferów. I mają dużo cynamonu, dla którego już nie umiem znaleźć równie dziwnego porównania. Z braku gotowców, można wykorzystać po prostu czerstwe bułki, porządnie wysuszone w piekarniku, najlepiej pszenne i posypać je cukrem i cynamonem.
Takie grzanki umieszcza się w naczyniu żaroodpornym spodami do dołu, po uprzednim pokruszeniu na mniejsze kawałki (tylko po to, żeby szczelniej zapełnić dno naczynia), zalewa się całkowicie kawą z mlekiem roślinnym (najlepsza oczywiście mocna mała kawa z ekspresu z dużą ilością mleka) i piecze w piekarniku ok. 20 minut. Jeśli będą wypływać, trzeba je od czasu do czasu zanurzyć. Kiedy pieczywo całkiem wchłonie płyn, utworzy coś w rodzaju wtórnego ciasta. W tym czasie można uprażyć w rondlu jabłka pokrojone w kostkę z kilkoma łyżkami wody i odrobina soku z cytryny. Po wyjęciu z piekarnika, połowę grzanek przekłada się do miseczki, przykrywa się jabłkami i drugą połową puddingu (choć nazwa to na wyrost). Po kwadransie nadaje się do jedzenia i jest bardzo smaczne. Maukas! (choć wygląda, jakby to ktoś przed momentem już przeżuł i wypluł)
A na późny wieczór wstępnie układa się plan saunowy.
Let the sisu be with you! Nauti!
Let the sisu be with you! Nauti!
Ooooo, to mi przypomina bułkę z mlekiem z czasów dzieciństwa. Moja mama nie lubiła wyrzucac pieczywa, więc raz na kilka dni była na śniadanie buła z ciepłym mlekiem na słodko.
OdpowiedzUsuńDobreeee!
Kiitos!
OdpowiedzUsuńWygląda "ciekawie", ale jest PRZEPYSZNE :) Ręczę za to głową i rączkami też :D
OdpowiedzUsuńprzeeepyszne!Smak dzieciństwa!
OdpowiedzUsuńAaaa...aż żałuję że u mnie nigdy nie zostają czerstwe bułki( sama robie pieczywo i schodzi szybciej niż robię) ale może na to specjalnie schowam parę? Kocham kawę i cynamon:)
OdpowiedzUsuńJa przecież kupiłam gotowe grzanki. W marketach jest tego mnóstwo. I są porządnie wysuszone.
OdpowiedzUsuńCo zaś do porównań wyłowionych przez program Empatii (to nieszczęsne porównanie do mięśni rybaka i spojrzenia pasterki renów... uhhh). Nie jest najfortunniejsze, fakt - zupełnie nie zamierzony lapsus. Ale niech świadczy o żywej i trudnej obecności widma gatunkowizmu w języku - nawet u wegan.
Myślę, że taki deser by mi zasmakował :)
OdpowiedzUsuńDuńczycy też piją mnóstwo kawy, aż mnie to przeraża... ;)