środa, 25 sierpnia 2010

To nie tak, że w wakacje nic nie robiłam...

... po prostu chwilowo przestawiłam się na inne tory (jest dokładnie tak, jak napisałam wcześniej - jestem w podróży do czegoś lepszego). Było morze, a nad morzem to, co najlepsze - słońce, wiatr, słona woda, fale, piasek, lasy i leśne ścieżki. Było też dużo deszczu, komary, jednak bilans całkowity i tak jest dodatni. mnóstwo kilometrów przedreptanych, przebiegniętych, przejechanych i przepłyniętych, tysiące luksów wchłoniętych wszystkimi komórkami ciała, dużo przemyślanych kwestii, czas spędzony z rodziną, ciekawymi książkami, bez mediów i intelektualnej blazacji. Rodzina nieźle przyjęła fakt, że nie skonsumujemy razem karkówki z grilla ani innych specjałów. Kochani i pełni troski, jednak zaskakująco oświeconą postawę przejawili, nie lamentując, że wpędzę się w chorobę. Dzięka niebiosom.

Od dziesięciu dni znowu jestem w Poznaniu. Nie ustaje korowód przemiłych spotkań z dawno nie widzianymi znajomymi. Dobrze wrócić do żywych, choć, z kilkoma wyjątkami, nie tęskniłam za nikim przebywając w mojej przemiłej samotni wzorcowego życia. Co nie umniejsza radości spotkań obecnie.


Niedługo zacznę nadawać z Wildy - przeprowadzka wisi w powietrzu (a razem z nią kurz, trociny itd). a póki co, z literackiej części Strzeszyna, gdzie niemała radość z przebywania w prześlicznym apartamencie koleżanki ustąpiła miejsca zmartwieniu z powodu jej kotka. Kotek ów, a właściwie kotka, czmychnęła w ostatnią sobotę z balkonu na drugim piętrze i do teraz pozostaje nie uchwytna, mimo, że kręci się w bliskości domu. Motywów jej działania nie znam i nie rozumiem, po co był jej ten skok w bok (a raczej w dół), do świata pozbawionego miękkich poduszek, regularnych posiłków i drapania za uszkiem, do świata burzy z piorunami, jeżdżących samochodów i szczekających psów... Nie pomaga na razie nawoływanie, nie kusi miska z jedzeniem przy wejściu do domu. Może wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...