Mam w schowku jedenaście zaległych propozycji. Ale nie wszystko rzucę na raz. Po kolei
Na początek pomysł, który od dawna mnie dręczy i nigdy nie udało mi się go zrealizować na piątkę. Chodzi o kotlety z fasoli adzuki. Pierwszy raz próbując, spaliłam fasolę, więc powiedzmy, że to moja, a nie jej wina. Ale drugi raz wszystko robiłam jak trzeba, a kotleciki wyszły dość suche i twarde. Smaczne, ale nie szczególnie odpowiednie w odbiorze.
Muszę jeszcze pokombinować.
Składniki (na ok 10 kotlecików):
- 1 kubek fasoli adzuki
- 1 cebula
- 1 pietruszka
- łyżeczka siemienia lnianego
- kilka łyżek koperku
- sól, pieprz
Przygotowanie:
Fasolkę ugotowałam do 3/4 w osolonej wodzie. W tym czasie pokrojoną cebulę i pietruszkę poddusiłam razem na oliwie. Fasolkę po ugotowaniu odcedziłam, ale wodę od gotowania zostawiłam. Po wymieszaniu warzyw z lekko niedogotowaną fasolką, zmieliłam wszystko malakserem, dodając łyżeczkę siemienia lnianego, nieco wody od gotowania fasoli, sól, pieprz i koperek.
Z masy uformowałam kotleciki i usmażyłam w rondelku, w dość głębokim tłuszczu.
Po odsączeniu nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku, można jeść. Chyba dobrze podawać takie rzeczy z surowymi warzywami - zawsze wydaje mi się, że jedząc produkty smażone, trzeba się podeprzeć surowizną jako pomocą.
Może można by to zrobić lepiej? Czekam na sugestie!